Nie taki Diabeł straszny, jak go malują
Zastanawialiście się kiedyś, co by było gdyby istoty znane z Biblii takie jak anioły i demony żyły pośród nas? Powiem więcej, co by było, gdyby sam Diabeł postanowił wziąć sobie wolne od piekła i zamieszkać na naszej planecie? Na te pytania próbował odpowiedzieć Neil Gaiman, kiedy to powołał on do życia Lucyfera. Pierwszy raz Pan Piekieł zadebiutował w 1989 w drugim tomie The Sandman. Koncept, że Diabeł mieszka sobie tuż obok ludzi jest na tyle ciekawy, że w 2016 otrzymaliśmy serialową adaptację.
Z racji tego, że obecna rzeczywistość pozwala na bezkarne nadrabianie wielu popkulturalnych zaległości, postanowiłem, że zmierzę się w końcu z serialem Lucyfer, który to jest dostępny na platformie Netflix. Z kwestii czysto technicznych, produkcja przez trzy sezony należała do Foxa, a w 2018 roku serial miała czekać kasacja. W tym momencie na scenie pojawił się Netflix, ubrany cały na biało, i wykupił prawa do całego serialu, dzięki czemu możemy się cieszyć czterema sezonami przygód Diabła z brytyjskim akcentem, a w drodze jest już kolejny. Czas więc rozliczyć się z obecnie dostępnymi odcinkami.
Od razu muszę zaznaczyć, że serial nie odkrywa Ameryki jeśli chodzi o konstrukcję wydarzeń. Przez cztery sezony możemy zobaczyć, że historia jest nam serwowana w postaci kolejnych spraw kryminalnych, gdzie co jakiś czas pojawiają się wątki, które rozwijają nam większą intrygę. Na początku spodziewałem się, że całość odrzuci mnie od siebie po kilku odcinkach, bo często kiedy scenarzyści decydują się na takie ukazywanie historii, to można wpaść w pętlę odcinków, które nie wnoszą do większej opowieści nic szczególnego, a my musimy je odbębnić, żeby pójść dalej.
Tutaj głównym czynnikiem, który sprawia, że chcemy oglądać kolejne epizody jest grupa barwnych postaci z naszym Diabłem na czele. Przez długi czas serial stoi praktycznie na charyzmie Toma Ellisa, który kradnie całe przedstawienie dla siebie. Widać, że aktor idealnie poczuł swoją postać i przez cały czas oglądania serialu widać, że targają nim emocje. Z jednej strony stara się on trzymać fasadę Diabła, dla którego liczy się tylko zabawa, jednak wraz z postępami w historii widzimy jak zachodzą w nim zmiany, które często bardziej przybliżają go do zwykłego człowieka niż potwora, o którym możemy przeczytać w Biblii.
Jeśli popatrzymy na wszystkie postacie, które towarzyszą Lucyferowi w jego przygodach, to zobaczymy, że z biegiem czasu każda z nich się zmienia. Najlepszymi tego dowodami jest Dan, Amenadiel oraz Mazikeen, którzy na przestrzeni 4 sezonów przechodzą wiele przemian. Oczywiście nie ma róży bez kolców i na przykład wspominana wyżej Maze, w trzecim sezonie jest dosłownie zmasakrowana jeśli chodzi o charakter. Na szczęście potem zostaje to przywrócone do normy, jednak jeśli sympatyzujecie z demoniczną fanką tortur, to wasza sympatia będzie wystawiona na ciężką próbę.
Wielu z was pewnie zastanawia się dlaczego nie powiedziałem jeszcze nic o Chloe Decker, czyli drugiej najważniejszej postaci w całym serialu. Otóż mam pewien problem z naszą dzielną Panią Detektyw (ten zwrot usłyszycie wiele razy podczas oglądania). Chodzi o to, że jako jedyna nie przechodzi żadnej znaczącej przemiany. Przez to nieważne czy będziemy śledzili wydarzenia w pierwszym czy czwartym sezonie, to Chloe sprawia wrażenie jakby wszystkie dotychczasowe sprawy rozwiązane razem z Lucyferem niczego jej nie nauczyły. Niektórzy mogą powiedzieć, że w czwartym sezonie jest pewna poprawa, jednak moim zdaniem jest ona wprowadzona zbyt późno, i ciężko jest uwierzyć, że dopiero po tak długim czasie postanowiła coś zmienić. Tutaj osobiście liczę na to, że scenarzyści wezmą się w garść i w kolejnych odcinkach, które mają pojawić się w tym roku, nasza Pani Detektyw otrzyma w końcu więcej czasu żeby porządnie rozwinąć skrzydła.
Jeśli już jesteśmy przy temacie upierzenia istot boskich, to nie mogę nie wspomnieć o efektach specjalnych. Widać, że budżet na początku nie należał do zbyt wysokich, dlatego też większość scen, które wymagają pojawiania się anielskiego wsparcia wygląda tak, że słyszymy tylko dźwięk skrzydeł, a nasz boski wysłannik magicznie pojawia się na ekranie. Z biegiem czasu całość uległa znaczącej poprawie, na co wpływ miała na pewno wzrastająca popularność serialu, a robota, którą wykonał Netflix, jeśli chodzi o czwarty sezon, zasługuje na słowa uznania. Widać, że platforma, zdając sobie sprawę z tego, jaką marką dysponuje, postanowiła nie szczędzić środków, dzięki czemu wszystkie nadnaturalne wydarzenia od strony technicznej prezentują wysoki poziom.
Lucyfer jest idealnym przykładem na serial, w którym maksyma „im dalej tym lepiej” pasuje wręcz idealnie. Widać, że scenarzyści uczyli się swoich postaci rozwijając je (z małym wyjątkiem), a sami aktorzy dosłownie stali się bohaterami, których mają grać. Oczywiście serial ma swoje potknięcia, z zakończeniem trzeciego sezonu na czele, jednak tutaj należy pamiętać o tym, że jego powstawanie było przyćmione przez wizję anulowania całego projektu. Cieszę się, że Netflix wziął na swoje barki ponowne ukazanie przygód Lucyfera Morningstara i jeśli szukacie idealnego serialu, który umili wam te specyficzne czasy, to ten Diabeł jest tym czego zawsze pragnęliście.