Recenzja: The Last of Us Part II

Zemsta nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem

Na zegarze wybiła trzecia w nocy, za oknem świeci pełny księżyc, a ja wpatruję się w napisy końcowe The Last of Us Part II. Nie pamiętam kiedy ostatnia gra sprawiła, że gdyby ktoś w tym momencie zapytał się mnie co sądzę o całej przygodzie, to jedyne co mógłbym zrobić to stać w milczeniu przez kilka minut. Doliczmy do tego jeszcze muzykę, która podkręca mocniej to, co zobaczyliśmy i mamy produkcję, która funduje nam niezły szok podczas zabawy. Ale zacznijmy od początku.

The Last of Us Part II rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach z części pierwszej. Joel oraz Ellie żyją sobie w spokoju w Jackson, starając się dostosować do otaczającej rzeczywistości. Relacja pomiędzy dwójką dobrze znanych postaci uległa jednak zmianie, ze względu na przeszłe wydarzenia, które są nam prezentowane podczas gry w postaci różnej maści flashbacków. W tym wszystkim jednak pojawia się trzecia bohaterka czyli Abby, który wywraca to wszystko do góry nogami i pobudza w naszej Ellie chęć niepohamowanej zemsty.

Pomimo tego, że o grze powiedziano już wiele, to sam będę starał się omijać szerokim łukiem temat spoilerów. Wynika to z faktu, że moim zdaniem nowa gra studia Naughty Dog to idealny przykład produkcji, którą warto przejść samemu bez niszczenia sobie zabawy spoilerami. Nim mnie udało się zobaczyć napisy końcowe byłem świadkiem niemałej krucjaty wobec scenarzystów, aktorów jak i samej gry. Że fabuła nie pasuje do pierwszej części, że wątki mniejszości są wciskane na siłę, a to że bohaterowie nie przypominają siebie z poprzednich części.

Mówimy tu jednak o komentarzach, gdzie połowa z ludzi nawet nie miała w rękach gry i całą swoją opinię wyrabiała przy pomocy różnej maści wycieków. Wycieków, gdzie często wiele scen było rzucanych bez kontekstu, co skutecznie spłycało przekaz. Ja osobiście uważam, że historia opowiedziana w grze w moim rankingu znajduje się na takiej samej pozycji jak pierwsze The Last of Us, czyli bardzo wysoko.

Opowieść bierze się za bary z motywem zemsty z zupełnie innej strony, pokazując ile możemy stracić jeśli zatracimy się w naszym pragnieniu. Dodatkowo, twórcy moim zdaniem świetnie poprowadzili historię debiutantki w tym świecie, czyli Abby. Nie dość, że z biegiem czasu jej obecność w uniwersum staje się zupełnie naturalna, to jeszcze twórcy, pomimo pierwszych kluczowych scen, starają się ukazać nam jej życie z perspektywy kolejnej osoby, która stara się przetrwać w tym niegościnnym świecie.

Na dodatkowy punkt zasługuje również wątek pomiędzy Diną i Ellie. Całość została wygrana naturalnie i każda kolejna scena z dziewczynami kipi od chemii pomiędzy nimi. Jeśli natomiast czytaliście o tym, że gra wciska wam jakiekolwiek poglądy na siłę, to moim zdaniem te argumenty są zupełnie nietrafione. Czy mówimy tu o wątku pomiędzy dziewczynami, czy też pewnej postaci, która pojawia się w późniejszej części gry, to oba te aspekty fabularne są przedstawione w zgrabny sposób, a przynajmniej taki, że ja nie czułem podczas zabawy, że ktoś usilnie próbuje przekonać mnie do jakiegoś punktu widzenia.

Moim zdaniem Part II idealnie dopełnia to, co mogliśmy zobaczyć w jedynce. Kiedy na początku sądziłem, że twórcy chcą na siłę rozwijać zgrabnie zakończoną historię części pierwszej, uważałem, że całość skończy się spektakularną klęską. Po spędzeniu z grą 25 godzin uważam, że omawiana produkcja dobrze radzi sobie z dziedzictwem pierwowzoru i pomimo tego, że w oczach wielu nigdy nie przebije oryginału, to dla mnie jest to produkcja, nie tylko dobrze współgrająca z pierwszymi przygodami Joela i Ellie, ale również świetnie stojąca na własnych nogach.

Jak widzicie fabuła, to aspekt, o którym można dyskutować godzinami. Tym co jest o wiele prostszym do oceny jest rozgrywka. Gdyby miał ją jakoś określić to powiedziałbym, że jest to po prostu pierwsze The Last of Us z ulepszeniami, których ta marka potrzebowała. Poruszanie się postaciami jest mniej toporne, tworzenie przedmiotów w locie nadal daje masę frajdy, a większa ilość ulepszeń pozwala nam na lepsze dostosowanie naszych bohaterów do walki.

Warto dodać również, że gra zyskała nowy wachlarz przeciwników po stronie zarażonych, a ludzcy adwersarze mają dodatkowe wsparcie w postaci psów tropiących. Niestety, pomimo tego, że system walki jak i różnorodność przeciwników została zwiększona, największym grzechem jaki poczynili twórcy jest fakt, że czasami odstępy czasowe pomiędzy eksploracją, a walką są tak małe, że zamiast kolejnej dawki ekscytacji i adrenaliny odczuwamy już tylko znużenie. Idealnie to pokazują ostatnie fragmenty produkcji, gdzie tak naprawdę 80% zabawy to ciągła walka z krótkimi chwilami na oddech.

Moim zdaniem gdyby usunąć niektóre starcia, to gra zyskałaby na bardziej zbalansowanym tempie zabawy, ponieważ elementy eksploracji w tej części zostały tak dobrze zrobione, że chciałoby się ich więcej. Nieważne, czy zwiedzamy półotwarte Seattle, czy też kolejny opuszczony budynek, to każda lokacja opowiada swoją własną mikro-historię, którą chcemy poznać, a rozsiane wszędzie znajdźki tylko podkreślają historię upadłego świata. Tutaj mogę jeszcze rzucić świetnym przywiązaniem do detali, które pokazuje kunszt Naughty Dog.

W grze mamy poukrywane różnej maści sejfy. Do każdego z nich możemy dostać się w dwojaki sposób: znaleźć list, który nie tylko rzuci więcej światła na historię danego miejsca ale również da nam upragniony kod otwarcia, lub możemy na nasz własny słuch otworzyć wszystkie sejfy, ponieważ podczas wykręcania kodu, kiedy trafimy na poprawną liczbę, to słyszymy charakterystyczny dźwięk mechanizmu. Jak dla mnie takie detale świadczą o kunszcie studia, ponieważ nie dość, że jako gracz czuję się zmotywowany do przeszukiwania nawet najmniejszych zakamarków, to dodatkowo jako nagrodę otrzymuję nie tylko potrzebne surowce, ale również świat gry rozwija się na moich oczach, dodając kolejne elementy historii które uwiarygodniają całe doświadczenie.

Na początku wspomniałem o napisach końcowych. Podczas nich wybrzmiewa fantastyczna muzyka w wykonaniu Gustavo Santaoalego, która w tej części skręca w bardziej melancholijne tony. Każdy moment, gdzie da się usłyszeć fragmenty ścieżki dźwiękowej chwyta za serce, nieczęsto nadając całości bardziej refleksyjny wydźwięk. Poza tym mamy jeszcze piosenki w wykonaniu Troy’a Bakera oraz Ashley Johnson, które również są klasą samą w sobie. Gdybym mógł wystawić ocenę samej oprawie audio, to nieważne czy zrobiłbym to w skali szkolnej czy od jednego do dziesięciu, to za każdym razem moja nota oscylowałaby wokół najwyższego wyniku. O angielskim dubbingu można powiedzieć dokładnie to samo i moim zdaniem jeśli chcecie najpełniej odkryć cały Part II, to właśnie oryginalne głosy postaci powinny być waszym wyborem numer jeden.

Na sam koniec zostawiłem sobie aspekty graficzne. Jak to zwykle bywa, Naughty Dog pokazuje, że wyciskane ostatnich soków z konsol to ich hobby. Gra nawet na bazowym PlayStation 4 wygląda fenomenalnie. Gra świateł i cieni, projekty lokacji czy modele postaci i ich mimika to wszystko jest zrobione z takim pietyzmem, że grając byłem pełen podziwu, że taki poziom grafiki został osiągnięty na sprzęcie, który ma już przeszło 7 lat. Gdybym natomiast miał wybrać jeden, najbardziej efektowny segment całej gry, to bez wahania wybrałbym momenty, w których płyniemy łódką. Wiem, brzmi to kuriozalnie, jednak jeśli będziecie mieli okazję grać w tytuł i dojdziecie do tego etapu to będziecie wiedzieć o co mi chodzi.

Czy The Last of Us Part II, to perfekcyjny tytuł, który jest zwieńczaniem całej generacji? I tak i nie. W mojej opinii produkcja Naughty Dog, jest produkcją jedyną w swoim rodzaju, która bierze się za dość oklepany temat zemsty i przedstawia go w niecodzienny sposób. Niestety walki, które w pewnym momencie zaczynają nużyć, oraz niektóre błędy nie pozwalające iść dalej (pozdrawiam windę w Seattle)  skutecznie uniemożliwiają określenie jej jako idealny produkt. Pomimo tego jednak uważam, że gra pięknie wieńczy całą generację konsol, do spółki z Ghost of Tsushima i zamyka świetny bieg Sony pod tytułem „ekskluzywne produkcje na PlayStation 4”. Jest to gra, którą powinien spróbować każdy, żeby móc na spokojnie wyrobić sobie opinię na jej temat.

Mateusz Papis
Mateusz Papis

Od 17 lat zagorzały fan popkultury. Swoją przygodę rozpocząłem od automatu z nieśmiertelnym Tekkenem 3, który sprawił, że bijatyki mają specjalne miejsce w moim sercu. Fan gier, Gundamów, Japonii oraz wszystkiego co nosi znamiona kultury popularnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *