Mass Effect 2 – powrót po 11 latach

Mass Effect 2 to nadal świetna gra

11 lat. Tyle minęło od momentu, w którym jako Komandor Shepard ruszyliśmy na misję samobójczą, poprzez przekaźnik Omega 4. Mass Effect 2, w momencie debiutu był dla mnie świetną grą, jednak czy sprostał on próbie czasu? Czas ponownie wskoczyć w buty ludzkiego Widma i zobaczyć, czy „magia BioWare” nadal jest silna w tym tytule.

Człowiek Iluzja

Zacznijmy od tego, że produkcję ogrywałem dzięki wstecznej kompatybilności na Xboxie One. Jednocześnie na mojej konsoli znajdował się zapis przejścia pierwszego Mass Effecta, dzięki któremu w kontynuacji mogłem skorzystać z kilku drobnych bonusów, jak punkty Paragona na start, żywego Wrexa oraz Radę Cytadeli, która miała do mnie w miarę neutralne uczucia.

Rozgrywka w Mass Effect 2

Jeśli jakimś cudem nie znacie jeszcze historii w Mass Effect 2, to dla kronikarskiego obowiązku należy powiedzieć, że jest to bezpośrednia kontynuacja części pierwszej. Zamiast zasłużonego urlopu, po uratowaniu Cytadeli widzimy jak Shepard wraz ze swoją załogą patrolują kosmos. Wszystko szło by po ich myśli, gdyby nie fakt, że zostają oni zaatakowani przez tajemniczy statek, który rozrywa Normadię na kawałki, jakby była zrobiona z papieru.

Następstwem tego jest widok naszego ulubionego Komandora, który minuta po minucie traci coraz więcej tlenu w próżni kosmicznej.Oczywiście w myśl zasady „zabili go i uciekł” nasz bohater zostaje uratowany, przez Człowieka Iluzję, a my tuż po obudzeniu dostajemy bardzo „proste” zadanie. Zebrać grupę straceńców, którzy ruszą na walkę ze Zbieraczami, którzy to upatrzyli sobie ziemskie kolonie. Mówiąc krótko: typowy wtorek dla Sheparda.

Rozgrywka w Mass Effect 2

Szczerze nie sądziłem, że ponownie tak mocno wkręcę się w opowieść o ratowaniu wszechświata. Nie wiem nawet, czy wynika to z faktu, że od dłuższego czasu czułem nieodpartą chęć ponownego przejścia trylogii, czy z tego, że to właśnie Mass Effect 2 posiada najbardziej spójną fabułę patrząc na całą trylogię. Widzimy tutaj konsekwencje naszych decyzji z pierwszej części, a jeśli tak samo jak ja możecie wyeksportować waszą postać, to spotkania z towarzyszami pokroju Garrusa, Wrexa czy Liary, mają o wiele większy ładunek emocjonalny, niż gdybyście podchodzili do sequelu na świeżo (co jest możliwe).

Wydaje mi się nawet, że moje obecne podejście wzbudziło we mnie o wiele więcej emocji, niż kiedy podchodziłem do tytułu pierwszy raz kilka lat temu. O wiele bardziej wkręciłem się w klimat epickiej space opery, gdzie zbieramy grupę lojalnych towarzyszy, którzy są gotowi ruszyć za nami w ogień. Ogólnie widać, że Mass Effect 2 kultywuje starą zasadę branży „więcej, lepiej, mocniej”.

Mass Effect 2 towarzyszami stoi

Dzięki temu powracający bohaterowie mają w mojej opinii o wiele więcej charakteru. Najlepszym przykładem na to jest Garrus. Pomimo tego, że Turianin już w pierwszej części miał swoje „momenty” jednak dopiero jako Archanioł pokazuje on przysłowiowy pazur. Idealnie to widać, kiedy ruszymy mu na pomoc w jego misji lojalnościowej. Widzimy, że przez 2 lata nieobecności Sheparda, nasz towarzysz stał się kimś z kim na pewno nie chciałoby się zadzierać.

Garrus Vakarian

Osobiście uważam, że wszystkie misje dla naszych kompanów mają o wiele wyraźniejszy wydźwięk niż sama misja samobójcza. Przez prawie 30 godzin mogliśmy zobaczyć rodzinne konflikty, poszukiwanie swojej tożsamości, pytania o moralność pewnych decyzji oraz wiele więcej. Moim zdaniem Mass Effect 2 tak dobrze się zestarzał, ponieważ nasi towarzysze, oraz relacje z nimi sprawiają, że chcemy grać, poznawać ich oraz sprawić, żeby każdy z nich wrócił z naszej głównej misji w całym kawałku.

Tym, co uderzyło mnie równie mocno co opowieść, były zmiany w systemie walki. Z racji tego, że praktycznie po obejrzeniu napisów końcowych części pierwszej, rzuciłem się na dwójkę, to całość zmian uderzyła mnie podwójnie. Ja wiem, że Mass Effect 1, to powoli klasyk, ale trzeba powiedzieć głośno jedną rzecz – walka oraz sterowanie w tej produkcji to drewno najwyższych lotów. 

Pierwsze spotkanie z Legionem w Mass Effect 2

W tym momencie natomiast wchodzi Mass Effect 2 ubrane całe na biało i pokazuje, jak można stworzyć grę, w której poruszanie się oraz starcia są czystą przyjemnością. Fakt, całość przez to wygląda jakby ktoś zmieszał przygody Sheparda z Gears of War, ale czy to coś złego? Podczas zabawy ani razu nie miałem problemów ze starciami, a fakt, że BioWare poszło po rozum do głowy i wyrzuciło patent z przegrzewaniem się broni, nadal uważam za strzał w dziesiątkę.

Iluzoryczne wybory

Pomimo tego jednak, podczas drugiego podejścia do gry o wiele bardziej doceniłem te segmenty, gdzie tak naprawdę walka schodziła na drugi, bądź trzeci plan, a wszystkie problemy rozwiązywaliśmy przy pomocy rozmowy. Tutaj jednak na chwilę muszę zdjąć różowe okulary i skupić się na dialogach. Fakt, są one świetnie napisane oraz wyreżyserowane, jednak tym co trąci już trochę myszką jest system Paragon/Renegat.

Dla niezaznajomionych z tematem, chwila wyjaśnienia. Podczas dialogów bardzo często będziemy musieli wybierać odpowiedzi z koła, gdzie mamy zazwyczaj trzy opcje. Ta najbardziej na górze zawsze będzie odnosiła się do ścieżki Paragona (prawy Shepard, który wszystko rozgrywa mową), a ta na samym dole to Renegat (w najlepszym wypadku przeciwnik skończy z siniakami, a w najgorszym z kulą w głowie). Mamy jeszcze opcję środkową, czyli tak zwany neutralny wybór.

Problem tego systemu polega na tym, że wszystko jest zero-jedynkowe. Kiedy chcemy być dobrzy, wybieramy opcję na górze koła, a źli na dole. Nie ma tutaj zbyt wiele odcieni szarości. Ja sam zawsze kiedy gram w Mass Effecta, to idę ścieżką Paragona, który od czasu do czasu włącza tryb „galaktyczny dupek”.  Wydaje mi się, że jest to najlepsza opcja, bo jednak widok Sheparda, który zabija wszystkich (nawet swoich towarzyszy), a pozostali i tak za nim podążają strasznie gryzie się ze sobą.

Komandor Shepard

Mass Effect 2 to uczta dla uszu

Największą różnicą, podczas obecnego przechodzenia dwójki, jest fakt, że w całość grałem po angielsku. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak mogłem te kilka lat temu grać z polskim dubbingiem. W oryginale wiele postaci brzmi o wiele bardziej naturalnie, a niektóre dialogi, które pamiętałem jako średnie, teraz nabrały zupełnie nowego blasku. Może to kwestia przyzwyczajenia do angielskich wersji językowych, jednak już teraz wiem, że kolejne podejścia do Mass Effect 2 już zawsze będą odbywały się z oryginalnymi głosami.

W kwestii muzyki moje zdanie się natomiast nie zmieniło, ponieważ ścieżka dźwiękowa to czyste złoto. Każda nuta jest perfekcyjna i szczerze mam ochotę, aby przesłuchać każdy utwór od początku do końca po kilka razy, tylko po to żeby móc sobie przypomnieć wszystkie sceny, których byłem świadkiem. Jako taki dodatek powiem tylko, że oprawa graficzna, pomimo 10 lat na karku, to nadal wysoka półka i wersja z Xboxa 360, którą ogrywałem świetnie prezentuje się nawet dzisiaj.

Ostatnia przemowa przed walką

Szczerze nie sądziłem, że Mass Effect 2 przykuje mnie do ekranu na tak długo. Pomimo tego, że moja hałda wstydu ma się świetnie i w kolejce czekają inne, również wybitne produkcje, to ja postanowiłem ponownie wsiąknąć na te 30 godzin, żeby razem z Shepardem i spółką ruszyć na ratunek całej galaktyce. A jeśli jakimś cudem nie miałeś do czynienia z efektem masy, to polecam poczekać na pakiet z odrestaurowaną trylogią. Chyba, że posiadasz w swoim domu konsolę Xbox One, to tutaj warto udać się na polowanie na oryginalne wydania z X360.

Gdzie mogę łatwo zagrać w Mass Effect 2?

Idealnym miejscem będą konsole Xbox One bądź Xbox Series X/S. Wszystko dzięki wstecznej kompatybilności oraz usłudze GamePass Ultimate (która zawiera w sobie abonament EA Play)

Mateusz Papis
Mateusz Papis

Od 17 lat zagorzały fan popkultury. Swoją przygodę rozpocząłem od automatu z nieśmiertelnym Tekkenem 3, który sprawił, że bijatyki mają specjalne miejsce w moim sercu. Fan gier, Gundamów, Japonii oraz wszystkiego co nosi znamiona kultury popularnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *